Z okazji czwartku siedzimy sobie z Edmundkiem w okienku i tylko nóżki dyndają nam przez kraty. Edmund opala prawe przednie łapki, a ja popijam tabletki nasenne piwem. Zaraz poprawię aspirynką. A potem jeszcze czymś. Mundek zagroził, że jak będę się truć, uratuje mnie pokazując mi jakiegokolwiek dresa (wie, że na taki widok reaguję haftem), sadysta jeden. Zostawiłam mu całą przestrzeń za moim biurkiem na pajęczyny, niewdzięcznikowi jednemu, a on mi się nawet wykończyć nie da. Jak ktoś tu wlezie (bo z mojej strony drzwi klamki nie mają), to go zaatakuję i w końcu udam się do toalety. A potem ucieknę. Na środku ulicy zaczekam na sygnał od Mundzia. Uprowadzimy helikopter i będziemy żyć długo i szczęśliwie... aa, nie będziemy, bo nałykałam się prochów... no trudno, tak bywa. Chodź, Edmund, idziemy spać. Już sobie spaliłeś te kuśtylki...