Komentarze: 3
Wczoraj widzialam się z Gosią. Spotkania z nią zawsze uświadamiają mi wiele rzeczy. Zawsze, na przyklad, dochodzę do wniosku, że... jestem bardzo szczęśliwa. Mam naprawdę świetnych staruszków, znam fantastycznych ludzi, mam swój wlasny, maly świat pasji, zainteresowań i marzeń... a Gosia? Towarzystwo ją olalo, z rodzicami ciągla wojna, chlopak się na nią wypiąl. Pamietam, jak niedawno zadzwonila do mnie zaplakana, bo po kolejnej klótni rodzice zrobili jej rewizję w pokoju. Przeczytali jej pamiętnik, listy od Michala, przeszukali wszystkie szafki... i znaleźli dragi i podrabiane podpisy w dzienniczku. Chcieli wyslać ją do szkoly do sióstr nazaretanek. A ja... jestem szczęśliwa - i nawet nie zdaję sobie z tego sprawy, nie umiem tego docenić. Dopóki nie wydarzy się coś niemilego - wówczas zaczynam zlorzeczyć, przeklinać caly świat i narzekać, jaka jestem straszliwie nieszczęśliwa... Postaram się częściej doceniać wlasne szczęście. Bo to chyba jest tak: "Jeśli patrzysz na drzewo i widzisz drzewo, tak naprawdę nie zobaczyleś drzewa. Jeśli patrzysz na drzewo i widzisz cud - wtedy dopiero zobaczyleś drzewo".